Cztery miesiące i dość, czyli słowa, których brak przy zwalnianiu trenerów

Stal Mielec - Wisła Kraków
Obserwuj nas w
fot. PressFocus Na zdjęciu: Stal Mielec - Wisła Kraków

Spytałem niedawno Michała Świerczewskiego, właściciela Rakowa Częstochowa, co jest największym probemem polskiej piłki. Odpowiedział, że ludzie. “Mamy zbyt mało osób, które posiadają wiedzę”. Chwilę później pracę tracą osoby, z którymi na jakiejś podstawie dopiero co wiązano przyszłość i nie znajduję marginesu do polemiki.

Czytaj dalej…

Dariusz Skrzypczak i Artur Skowronek wylecieli z pracy, bo nie mieli wyników. W drugim z tych przypadków nad Krakowem uniosło się nawet głośne “uff” (z tego co słyszę, pochodzące również z ust kilku piłkarzy). I wszystko by broniło włodarzy Stali Mielec i Wisły Kraków, gdyby nie fakt, że przecież dopiero co z tymi trenerami podpisali umowy, minęły jakieś cztery miesiące. Zmieniła się nagle wizja, czy błędem było podpisanie umowy?

Oba przypadki mają identyczne zakończenie, ale są skrajnie różne. Skrzypczak przychodził do Stali, która dopiero co wywalczyła awans. Z jego poprzednikiem, Dariuszem Marcem, nie przedłużono umowy, bo nie zgodził się na ingerencję w swój sztab szkoleniowy (jego asystenta chciano zastąpić kimś innym) i klub musiał szukać alternatywy. Nie wiem, co zdecydowało, że Skrzypczak urzekł prezesa Stali Bartłomieja Jaskota, ale spodziewam się, że na rozmowie między nimi musiały paść fundamentalne pytania “jak będzie teraz grać Stal”, “jaki jest pan plan na tę drużynę”, może nawet “ile potrzebuje pan czasu, by wszystko zaczęło działać”. Skrzypczak od początku nie krył: Stal ma grać ofensywnie, próbować przejmować inicjatywę. Tak mówił w wywiadach, wątpliwe, by inaczej przedstawił to w gabinetach. Zostawmy ocenę, czy się to udało (bo nie o tym jest ten tekst) i skupmy się wyłącznie na zaprezentowanej wizji, która przekonała prezesa.

W lipcu Bartłomiej Jaskot uznał zatem, że najlepszą opcją dla jego Stali będzie ta z ofensywnie nastawionym trenerem. Ten sam prezes dziękując za pracę Skrzypczakowi, postawił na Leszka Ojrzyńskiego, którego filozofia gry jest zupełnie inna, bazująca na najprostszych środkach. Kiedyś Ojrzyński nie doczekał się na nowy kontrakt w Arce Gdynia, bo właścicielom klubu nie pasowało, że ich zespół nie gra tiki-taki. Gdybyśmy rozpatrywali futbol przez pryzmat budowlanki, Jaskot po wylaniu fundamentów właśnie zastępowałby fachowca od wieżowców takim, który doskonale radzi sobie w stawianiu góralskich domków z bali.

W Wiśle prezes Dawid Błaszczykowski pożegnał Artura Skowronka, mimo że w lipcu przedłużył z nim umowę. Drużyna wtedy od dwóch miesięcy zjeżdżała po równi pochyłej, pojedyncze zwycięstwa przeplatała meczami, od patrzenia na które bolały oczy. Popełniał błędy na płaszczyźnie budowania relacji z zespołem, zrażał do siebie piłkarzy, a bez takich, którzy wskoczyliby za nim w ogień, ciężko przejść przez kryzys. Widać było, że nic nie idzie w dobrym kierunku i nie jest to gadanie po fakcie, bo publiczna debata nad sensem nowego kontraktu dla Skowronka była bardzo głośna.

A jednak kontrakt przedłużono, czyli w oczach szefostwa Wisły za Skowronkiem musiała iść wizja rozwoju drużyny, mimo że trudno było znaleźć choć jeden jej symptom. Są dymisje trenerów absurdalne, wymykające się logice (jak choćby wtedy Leszka Ojrzyńskiego w Arce), tutaj trudno było znaleźć argumenty “za”. Tymczasem Skowronek przetrwał upokarzające 1:2 w Ostrowcu Świętokrzyskim i 0:3 z Wisłą Płock u siebie. Po zwycięstwie 6:0 nad Stalą Mielec (dopiero wracającą z 10-dniowej kwarantanny) i 3:0 nad Podbeskidziem (które na boisku długo nie prezentowało się od Wisły gorzej), ogłoszono triumf cierpliwości nad “rychłymi” decyzjami.

Zarówno zwolnienie Skrzypczaka, jak i Skowronka, jest przyznaniem się do winy tych, którzy cztery miesiące temu ściskali im dłoń. Tylko dlaczego takiego posypania głowy popiołem zawsze brakuje w komunikatach życzących trenerom powodzenia w dalszej pracy i dziękujących za dotychczasowy trud włożony w prowadzenie zespołu?

Komentarze