Żelisław Żyżyński rzucił C+, by zamieszkać na Zanzibarze. “Zobaczyli moje łzy, wiedzieli, że to nie żart”

Żelisław Żyżyński (z lewej)
Obserwuj nas w
Archiwum Żelisława Żyżyńskiego Na zdjęciu: Żelisław Żyżyński (z lewej)

– Myślę, że gdy w Canal Plusie zobaczyli moje łzy w oczach, wiedzieli, że nie żartuję – mówi Goal.pl Żelisław Żyżyński, który w czwartek ogłosił światu, że nagle odchodzi z pracy w telewizji, by rozpocząć nowe życie… na Zanzibarze. Z komentatorem Canal Plus porozmawialiśmy o kulisach jego decyzji, jego nowym zajęciu, braku strachu przed koronawirusem i tym, jak to jest zostawiać swoją pracę marzeń, w której samego siebie widziało się do emerytury.

Czytaj dalej…

  • Żelisław Żyżyński, jak przystało na “ostatniego Polaka w spisie”, postanowił przenieść się na “koniec świata”
  • – Moja żona nie miała żadnych wątpliwości, ale rozumiała moje rozterki. Nie chciała, bym kiedyś siedząc nad brzegiem oceanu powiedział jej: kurczę, ale mi brakuje komentowania meczów Ekstraklasy – mówi nam znany dziennikarz
  • – Czułem się trochę jak piłkarz, którego zaprasza się na rozmowy transferowe, pokazuje się szatnię, jego koszulkę, klubowe trofea, wiwatujący stadion, miasto, piękne restauracje, by było dla niego jasne, że złożona propozycja jest tą nie do odrzucenia – opowiada

Trochę zmodyfikowałeś to znane polskie hasło: “a może rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady”.

Ja Bieszczady kocham, byłem tam ze sto razy w życiu. Kiedyś mając 20 lat potrafiliśmy jechać pociągiem z Łodzi o 21:40, by być tam rano, pochodzić dwa dni i wrócić. Teraz co prawda nie są grane Bieszczady, ale też jest pięknie. Nie ma połonin, ale są za to szerokie plaże, palmy, owoce morza. Genialne miejsce do życia, co było jednym z czynników, dla których zdecydowałem się na wywrócenie swojego do góry nogami. Drugim był ludzki, bo Wojtek Żabiński, czyli człowiek, od którego dostałem tę propozycję, to taka osoba, z którą lepiej się zmówić, niż z tysiącem innych ludzi.

Ale to nie było tak, że dostałeś ofertę i już wiedziałeś, co z nią zrobić?

Zupełnie inaczej się to odbyło. Propozycję z działu marketingu dostała moja żona i byliśmy przekonani, że chodzi o pracę zdalną, a zaproszenie na Zanzibar dostaliśmy, by obejrzeć “produkt”. Czułem się trochę jak piłkarz, którego zaprasza się na rozmowy transferowe, pokazuje się szatnię, jego koszulkę, klubowe trofea, wiwatujący stadion, miasto, piękne restauracje, by było dla niego jasne, że złożona propozycja jest tą nie do odrzucenia. To właśnie tam okazało się, że wcale nie chodzi o zdalną pracę, a na miejscu, i nie o pobyt jednej osoby, a całej rodziny. Moja żona ma zostać dyrektorem marketingu, a ja mam odpowiadać za sport i całą szeroko pojętą działalność multimedialną.

12 lat w jednym miejscu może powodować wypalenie. Czułeś to?

Nie, zupełnie, ani przez sekundę! Zawsze myślałem, że Canal Plus to moje miejsce na ziemi, że tę pracę będę wykonywał przez całe moje życie. Czułem się tam fantastycznie, wiedziałem, że robię to, co kocham. Cieszyłem się każdym meczem, na który jeżdżę, każdą rozmówką, którą mogę zrobić, każdą okazją do skomentowania spotkania ze stadionu. Obawiam się, że tego będzie mi na Zanzibarze brakować, dlatego to była tak piekielnie trudna decyzja, najtrudniejsza w życiu. Moja żona nie miała żadnych wątpliwości, ale rozumiała moje rozterki. Nie chciała, bym kiedyś siedząc nad brzegiem oceanu powiedział jej: kurczę, ale mi brakuje komentowania meczów Ekstraklasy.


Żelisław Żyżyński z rodziną

Skoro tak mówisz, to nie uwierzę, że gdy wyjawiłeś swoje plany w Canal Plus, koledzy nie mówili: fajnie, pośmialiśmy się, dobry żart, Żelek.

Jako pierwszym powiedziałem swoim przełożonym – Michałowi Kołodziejczykowi i Piotrkowi Małkowskiemu. Myślę, że gdy zobaczyli moje łzy w oczach, już wiedzieli, że to nie jest żart. Poza tym takie są czasy, że bardzo trudno się spotkać, a ja naciskałem na spotkanie na żywo, nie rozmowę na Teamsach. Było więc jasne, że chodzi o coś poważnego. Oni wiedzieli, że to żadna próba szantażu, próba załatwienia sobie lepszych warunków na zasadzie “mam lepszą ofertę, przebijcie to”. Od razu powiedziałem, że już się zdecydowałem i jedyne, o co proszę, to żeby uszanowali tę decyzję i pozwolili pracować do końca grudnia, bez wypełnienia całego trzymiesięcznego okresu wypowiedzenia. Wojtek powiedział, że chce mnie na Zanzibarze od razu, natomiast nie mogłem tak po prostu zostawić Canalu w połowie jesiennej przeprawy. Umówiliśmy się na 10 stycznia i właśnie wtedy lecimy.

Czym dokładnie będziesz się tam zajmować?

Pili Pili to kompleks, który cały czas rośnie, zajmuje dużą część wyspy na południu. Pomysł jest taki, bym rozwijał dwa sektory. Pierwszy to sport. Z myślą o turystach, którzy co tydzień będą latać z Polski wynajętym czarterem, powstaną boiska do koszykówki, tenisa, piłki nożnej… Otwierać to będą znani sportowcy z Polski – choć jeszcze nie jest sprecyzowane, kto. Na pewno dla turystów będzie to frajda, by spotkać się z nimi osobiście, porozmawiać, poodbijać piłkę na korcie. Druga sprawa to strefa multimedialna. Pili Pili ma radio internetowe, w którym będę prowadził swoje audycje z naciskiem na sport i turystykę, jest też miesięcznik “Travel Buddy”, dostępny w dobrych polskich salonach prasowych, ale ma być także telewizja robiona we współpracy z bardzo potężnym medialnym koncernem. Nic kręconego komórką, pełen profesjonalizm, i stąd pewnie ta propozycja dla mnie. Mamy pokazywać nie tylko Pili Pili, a cały Zanzibar od strony nieturystycznej.


Żelisław Żyżyński w nowym biurze

Branża turystyczna jest jedną z najmocniej dotkniętych przez koronawirusa. Nie mieliście myśli, że to najgorszy czas na taką zmianę?

To jest trochę jak w tym dowcipie, w którym szef firmy obuwniczej wysłał dwóch pracowników do Afryki, by sprawdzili, czy będzie w stanie sprzedawać tam buty. Po powrocie pierwszy mówi: “szefie, fatalny rynek, wszyscy chodzą boso i nie potrzebują butów”. A drugi wraca zachwycowny: “szefie, to najlepszy rynek zbytu! Tam nikt nie ma butów!”. Czartery Pili Pili z Polski były pierwszymi samolotami, jakie lądowały tam po otwarciu lotniska na nowo. Wojtek zrobił fantastyczną rzecz, bo powiedział, że każda z osób, która nimi leci, musi mieć wykonany test na koronawirusa maksymalnie trzy dni przed startem. Jeśli ktoś wykupił wycieczkę, a okaże się, że jest “pozytywny”, bez żadnych przeszkód może zmienić termin wylotu. To daje ogromne poczucie pewności, że w samolocie są ludzie zdrowi. Po drugie Wojtek ma wielką odpowiedzialność społeczną, by nikt, kto przyleciał z Polski, nie zaraził miejscowych. Po trzecie koronawirus ma na Zanzibarze fatalne warunki rozwoju, nawet pod dachem są otwarte przestrzenie. Na ulicach ludzie nie chodzą w maseczkach, a chorych właściwie nie ma. W szpitalach ruch nie jest większy, niż był w “normalnych” czasach. Dla turystów to super opcja, bo wiedzą, że przebywają w towarzystwie innych przebadanych osób i ich podróż od początku do końca odbywa się właśnie w takim gronie.


Żelisław Żyżyński


Żelisław Żyżyński

Jak zareagowały wasze dzieci na hasło “przeprowadzamy się na Zanzibar”?

My chcieliśmy im to powiedzieć po powrocie do Polski, jak już zobaczą tę szarą rzeczywistość – chłód, deszcz, maseczki – ale okazało się, że one są bardzo kumate. Żywek ma sześć lat, Nela zaraz skończy pięć, i to wystarczyło, by wszystko same zrozumiały. Jednego dnia przyszły i spytały: “kiedy nam w końcu powiecie, że lecimy na Zanzibar na stałe?”. Pytam: “skąd wiecie, że jest taki plan?”. “No jak, przecież cały czas o tym rozmawiacie”. Były zachwycone, że będą dorastać na plaży, pływać codziennie w basenie.

A co z ich edukacją? Nie przeraża was wizja ich dorastania w zupełnie obcym środowisku?

Wręcz przeciwnie. Kwestia szkoły była w mojej głowie jednym z najważniejszych argumentów za wyjazdem. Dzieci będą miały edukację w szkole anglojęzycznej, z nauczycielkami z Wielkiej Brytanii i certyfikatem tego kraju. Byliśmy tam, wygląda zupełnie inaczej, niż w Polsce sobie to wyobrażamy, przede wszystkim klasy są maksymalnie 12-osobowe. Jesteśmy pewni, że nasze dzieci będą miały tam fantastyczne warunki rozwoju, bo uwielbiają pływać, nurkować, świetnie czują się na plaży, a za kilka miesięcy będą w pełni dwujęzyczne, z angielskim opanowanym na poziomie drugiego naturalnego. Ponadto w umowie mamy zapisane, że cztery razy do roku mamy zapewniony przelot do Polski, więc kontakt z rodziną będzie regularny.

To na upartego mógłbyś popracować wtedy w Canalu, żeby zabić tęsknotę za meczami!

Ja to nawet powiedziałem Michałowi i Piotrkowi! Zasugerowałem, że gdyby potrzebowali dodatkowej pary rąk przy Multilidze, gdy tej pracy jest mnóstwo, i uznali, że warto mnie przy niej wykorzystać, to ja chętnie wtedy przyjadę. I powiem ci, że jest to dla mnie realne.

Z tego, co na Twitterze pisał Michał Kołodziejczyk, to projekt na dwa lata. Sięgacie myślami do tego czasu i znacie odpowiedź na pytanie: co dalej?

Na dwa lata mamy podpisaną umowę. Natomiast Pili Pili rozwija się błyskawicznie, życie pokaże, co będzie, gdy umowa się skończy. Wojtek taką zaproponował mówiąc: “później przedłużymy”. Tak więc zobaczymy…

Gdyby miało się skończyć na dwóch latach, to i tak wystarczający czas, by piłka ci bardzo odjechała. Dobrze wiesz, że taki czas w sporcie to cała epoka.

Ale ja z nią będę na bieżąco. Już zdążyłem się zorientować, gdzie tu można śledzić piłkę, z całą wioską w barze oglądałem niedawno mecz Dania – Tunezja. Antena satelitarna jest na dachu, nie wyobrażam sobie, by z niej nie korzystać i stracić kontakt z futbolem. Zorganizuję sobie wszystko jak należy, zresztą mecze Lecha ze Standardem Liege i z Legią też widziałem na Zanzibarze. Jeden z fizjoterapeutów zauważył, że na komórce oglądam coś przy basenie i spytał, co to. Wiesz co usłyszał? “Stal Mielec z Wartą Poznań!”.

Komentarze