“Moratoski” znów kochany w Juve. Historia mogła potoczyć się inaczej

Alvaro Morata
Obserwuj nas w
fot. PressFocus Na zdjęciu: Alvaro Morata

W Hiszpanii żartują, że Alvaro Morata ma niezwykłe szczęście: zawsze trafia do klubów, o których marzy od dziecka. O każdym jednym. Tych transferów nie była w stanie blokować nawet jego matka, która nie wyobrażała sobie go w innym klubie niż Real. Ale patrząc na to, co robi od początku obecnego sezonu, można powiedzieć, że to Turyn jest jego miejscem na ziemi. Takim, w którym pseudonim “Moratoski” (tak, tak, od Lewandowskiego) zaczyna być coraz bardziej uprawniony.

Czytaj dalej…

Myślicie, że Morata najtrudniejsze chwile w życiu przeżywał, gdy kibice Chelsea chcieli go pogonić po kolejnej niewykorzystanej sytuacji sam na sam? Albo gdy po powrocie do Realu Madryt grywał przez jakiś czas wyłącznie “ogony”? Musielibyście zobaczyć 13-letniego Alvaro, który właśnie trzyma w ręce sprawdzian z matematyki z napisanym na czerwono “suspenso”, odpowiednikiem polskiej jedynki. Kolejny raz, z kolejnego przedmiotu. Powiedzieć rodzicom, czy nie? Czy znów mi się upiecze, czy przekroczyłem granice? Raz się żyje, przecież i tak się dowiedzą.

Moratoski mógł grać w tenisa

Dramat tej sytuacji zrozumie tylko ktoś, dla kogo piłka jest całym życiem. Alfonso i Susana, rodzice Alvaro, po latach będą opowiadać, że ich syn najpierw nauczył się kopać piłkę, a dopiero później chodzić. Że brał ją wszędzie – do łóżka, na śniadanie, obiad, kolację, w późniejszych latach do szkoły. – Mogłem zapomnieć, by wziąć książkę, ale o piłce zawsze pamiętałem – pisze Morata w swojej autobiografii. – Kochałem futbol odkąd stanąłem na nogi. Nie myślałem o niczym innym. Nawet w ławkach rozgrywałem mecze, tyle że w swojej głowie. Wczesne chodzenie spać? Na pewno nie w wieczory, gdy była Liga Mistrzów.

Moracie zostało to do dziś. W czasach, gdy piłkarze coraz bardziej odcinają się od futbolu, resetują głowy z dala od telewizora, dla niego wciąż najlepszą rozrywką jest mecz. Zwłaszcza, gdy występuje w nim Robert Lewandowski. – To najlepszy napastnik na świecie – powiedział Hiszpan. – Pomimo swojego wzrostu dysponuje niesamowitymi umiejętnościami technicznymi. Staram się od niego dużo nauczyć poprzez podpatrywanie jego ruchów. Oglądam każdy mecz, w którym gra i chcę się na nim wzorować – mówił jakiś czas temu. To właśnie dlatego Sergio Ramos po meczu z Leganes, w którym Alvaro strzelił trzy gole, podarował mu piłkę z napisem: Gratuluję “Moratoski”! Oby więcej takich hat-tricków.

Niewiele brakło, by cała ta historia i jej ciąg dalszy w ogóle się nie wydarzyły. Tamtego dnia, gdy Morata wrócił z kolejną “pałą”, rodzice postawili sprawę na ostrzu noża – koniec z treningami, dopóki oceny nie będą lepsze. Nie miało żadnego znaczenia, że o jego względy walczyły akademie Atletico i Realu. Jeszcze wtedy Alfonoso i Susana traktowali futbol wyłącznie jako hobby, dużo ważniejsze było dla nich wykształcenie syna. Chcieli, by w przyszłości studiował medycynę i zmieniał świat na lepsze jako chirurg. Dla Alvaro brzmiało to jak wyrok, bo ostatni przedmiot, z którym sam siebie widział, to książka. W swojej autobiografii opisuje załamanie, które doprowadziło nawet do tego, że piłka mu zbrzydła. Nawet, gdy poprawił oceny, lepiej czuł się z rakietą na korcie.

Morata: – Czułem, że jestem w nim lepszy. Całkiem możliwe, że tak było, ale brakowało mi głowy. Tenis wymaga znacznie więcej cierpliwości, a z nią miałem takie same problemy, jak ze szkołą.

Treningi tenisowe nie poszły jednak na marne. Do dziś Alvaro jest sparingpartnerem Rafaela Nadala. I oczywiście jego przyjacielem.

Wymarzone miejsca

– Juve jest miejscem, w którym od zawsze chciałem być – mówił na prezentacji po pierwszym transferze. Zapoczątkował tym całkiem niezłą serię zrealizowanych marzeń. Wracając na Santiago Bernabeu stwierdził: Moim marzeniem było odniesienie sukcesu z Realem Madryt. Rok później wypalił: “Jako dziecko wyobrażałem sobie grę w Chelsea”, by przechodząc do Atletico stwierdzić: “To prawdziwe szczęście, o jakim marzyłem od dzieciństwa”. Ale tak naprawdę dopiero jego drugi pobyt w Juventusie może przynieść odpowiedzieć na pytanie: gdzie dla Alvaro Moraty jest najlepsze miejsce na ziemi. O jego szalonym nowym początku później.

W 2014 roku do Juventusu trafił za 20 mln euro jako nie do końca spełniony talent Realu Madryt. Konkurencja nie pozwalała mu się dostatecznie przebić, więc trzeba było znaleźć nowe miejsce. Wybór był dość łatwy, bo Beppe Marotta, ówczesny dyrektor sportowy Juve, był mocno zdeterminowany, by doprowadzić transfer do skutku. W Madrycie zdawali sobie jednak sprawę, że być może wypuszczają z klubu prawdziwą perełkę, więc do upadłego walczyli o zapisanie klauzuli odkupu w wysokości 30 mln euro, którą mogli aktywować maksymalnie po dwóch latach od transferu, co zresztą po drugim sezonie w Turynie zrobili.

To był fantastyczny okres dla Hiszpana, który nie strzelał dużo, ale jak już trafiał, to tak, by było o nim głośno. Jak w obu półfinałach Ligi Mistrzów z Realem właśnie. – Nie celebrowałem żadnego z tych goli. Wcale nie musiałem się jakoś specjalnie powstrzymywać. Nawet, gdyby stało się to jeszcze tysiąc razy, nie okazałbym radości. Szczerze mówiąc po losowaniu półfinałów czułem się fatalnie. Nie chciałem grać przeciwko Realowi. Zapłaciłbym wielkie pieniądze, bym te dwa gole mógł strzelić przeciwko innej drużynie – mówił.

Fajerwerki odpalone

Teraz znów strzela, na razie innym. Gdy przez miesiąc Juventus musiał radzić sobie bez Cristiano Ronaldo, był najgroźniejszą armatą Starej Damy. Zresztą po powrocie Portugalczyka, siła arsenału tylko się zwiększyła. Duet Ronaldo-Morata strzelił dla Juve 72 proc. wszystkich goli w obecnym sezonie, ale obiecująco wygląda też ich ogólna współpraca. Zanim we wtorek Morata zapewnił Juve zwycięstwo nad Ferencvarosem, przeprowadził akcję, jakiej nie powstydziłby się żaden piłkarz świata – balansem ciała minął rywala i błyskawicznie zagrał prostopadłe podanie do CR7. Ten zmarnował sytuację sam na sam, ale Morata zadał ostateczny kłam teoriom, że jest zawodnikiem przywiązanym do pozycji numer 9. Czyżby pozostałość z fascynacji Lewandowskim, który też lubi zejść do środka?

Ciekawostką jest to, że gdy Hiszpan odchodził z Allianz Stadium, zastąpił go Gonzalo Higuain. Teraz to on zastępuje “Pipitę”. W 2014 roku Moratę witały tysiące kibiców Juve, podczas gdy po jego powrocie nie mógł na to liczyć i to nie tylko ze względu na pandemiczne obostrzenia. Fani Starej Damy zastanawiali się raczej, czy komuś w gabinetach nie obsunął się na głowę sufit. Przecież niemożliwe, by po kilku przeciętnych latach ktoś mógł wrócić do Juve i prezentować podobny poziom jak wcześniej. Zwłaszcza, gdy w kontekście nowej “dziewiątki” przewijały się nazwiska Edinsona Cavaniego, czy Luisa Suareza. Byli tacy, co wyżej stawiali Edina Dzeko, a przewagą Arkadiusza Milika, chyba najmniej pożądanego wśród kibiców w tej wyliczance, był najmłodszy wiek (więc potencjalny zysk z transferu, zwłaszcza gdyby przyszedł do Turynu już po wygaśnięciu umowy z Napoli). Ostatecznie postawiono na Moratę, którego roczne wypożyczenie kosztowało 10 mln euro. Niedługo Juventus stanie przed dylematem, czy za kolejną “dychę” przedłużyć jego pobyt o rok. Sportowo na dziś wygląda ta opcja dużo korzystniej, niż wzięcie Milika.

Jedyną osobą z otoczenia Hiszpana, którą w głębi serca może to wszystko martwić, jest jego matka. Susana, wielka kibicka Realu, nigdy nie chciała słyszeć nazwiska swojego syna w wiadomościach transferowych. Dla niej on zawsze powinien grać na Bernabeu.

Historia jednej cieszynki

Gdybyście spytali kibiców Juventusu, którą bramkę Gonzalo Higuaina zapamiętali najmocniej, zdecydowana większość powiedziałaby o trafieniu z Interem Mediolan, które dwa sezony temu ustawiło Starej Damie prostą ścieżkę do mistrzostwa Włoch. Zawsze gole przeciwko temu rywalowi smakują najlepiej.

Morata zadbał, by też jedno z jego trafień przeszło do historii. Po bramce strzelonej w 83. minucie podniósł z murawy okulary przeciwsłoneczne i zaprezentował znaną z memów cieszynkę “deal with it”. Później okazało się, że okulary na boisko wyrzucił Simone, wściekły kibic Interu. – Byłem w furii po tamtym golu. Morata zaczął celebrować pod moją trybuną, więc instynktownie rzuciłem w niego okularami. Podniósł je Bonucci i przekazał Moracie. Dla mnie nie było to fajne, przyczyniłem się do cieszynki piłkarza Juventusu, która mogła przejść do historii. Dobrze chociaż, że okulary kosztowały 2 euro – mówił.

Hiszpan bez wątpienia wkrótce kolejny raz zapoluje na Inter. Całkiem możliwe, że zanim dojdzie do tego meczu, będzie już całkiem blisko swojego całego dorobku z pierwszego roku pobytu w Turynie. Wtedy strzelił dla Juve 15 bramek. Teraz ma na koncie dwie w Serie A i pięć w Lidze Mistrzów. Oraz świadomość, jak wyglądałyby te liczby, gdyby nie grał w epoce VAR-u…

Komentarze