Liga Mistrzów: Poobijana, spóźniona ale wraca

Josep Guardiola
Obserwuj nas w
fot. Stefan Constantin/SPORT PICTURES Na zdjęciu: Josep Guardiola

Liga Mistrzów, najlepsza z piłkarskich lig wraca do gry. W sierpniu! Czyli tradycyjnym terminie zakończenia w niej udziału przez kluby z Ekstraklasy. Chociaż tym razem to nie nasi będą odpadać, lecz kontynentalna czołówka – pisze w felietonie dla goal.pl Bartłomiej Rabij.

Czytaj dalej…

1/8 finału Ligi Mistrzów w sierpniu brzmi równie okropnie jak mundial w grudniu. Ale cóż, żyjemy w ekstremalnych czasach to i kalendarze rozgrywek piłkarskich są ekstremalne. Tu okienko transferowe, tam rozgrywki zakończone już przed kilkoma miesiącami, a Champions League dopiero nabiera rumieńców. W tym tekście zacznę od kalendarza ale clou będzie dotyczyć zupełnie innej tematyki…

Liga Mistrzów w sierpniu ale na odwrót

Kto by tam zastanawiał się czy Edi Cavani po wygaśnięciu umowy zamieni Paryż na Lizbonę czy Madryt skoro cały skład PSG może czekać radykalne wietrzenie jeśli w tym roku nie wygrają najważniejszych rozgrywek w Europie?

W granej na raty rundzie cztery miejsca już zajęte: PSG (kosztem Dortmundu), Atletico Madryt (kosztem Liverpoolu), Atalanta (po znokautowaniu Valencii) i RB Lipsk po sensacyjnym wyeliminowaniu Tottenhamu, zajęły połowę miejsc w ćwierćfinałach drużynom, które do tej pory Ligi Mistrzów nie wygrały. Teraz czas na gigantów.

Juventus ma do odrobienia 0-1 z Lyonu. Ptaszki ćwierkają, że odpadnięcie z rozgrywek może oznaczać lawinę zmian w klubie. I nawet sam Cristiano Ronaldo ma już być zniecierpliwiony i te same ptaszki próbują już śpiewki o jego rychłym pożegnaniu z Turynem.

Anglikom szykuje się armageddon. Chelsea ma do odrobienia w Monachium 0-3 z własnego stadionu. Generalnie akcja z cyklu „mission impossible” ale w ostatnich latach Liga Mistrzów rozkochała nas w różnej maści remontadach, o czym jeszcze będzie wspomniane w niniejszym tekście.

Najbliżej ćwierćfinału jest Manchester City mający zaliczkę po wygraniu 2-1 w Madrycie z Realem. Sęk w tym, że „blancos” jak na mistrzów przystało, z gorszych opresji wychodzą po walce. A właśnie brak waleczności ostatnimi czasy jest zarzutem stawianym FC Barcelonie (1-1 w Neapolu to jednak handicap przed rewanżem u siebie).

Takoż to może się okazać, że fetowani rok wcześniej Anglicy zostaną odstrzeleni już po 1/8 finału, a Europa wróci do hiszpańskiej supremacji.

Trzy ekipy mogą w ćwierćfinale mieć Hiszpanie, równie dobrze Włosi. Atalanta, na którą najmniej liczono już czeka na rywala, wspomniany Juventus jest w miarę blisko, a jeszcze bliżej Napoli. Przynajmniej w teorii. Neapolitańczycy mają remis 1-1 z pierwszego meczu, a w Barcelonie kryzys. Stracili mistrzostwo Hiszpanii, trener Quique Setien nie okazał się wcale takim zbawcą jak przewidywał zarząd klubu. Dość napisać, że media w Hiszpanii już dwa razy go zwalniały…

Kosmiczny poziom Ligi Mistrzów

W ostatnich latach kluby uczestniczące w fazie pucharowej LM przyzwyczaiły nas do kosmicznego poziomu meczów. Najlepszym testem na potwierdzenie tego stanu rzeczy niech będzie dla czytającego niniejszy tekst widza włączenie meczu 1/4 finału LM, a zaraz potem hitu Ekstraklasy. Może wtedy łatwiej będzie dostrzec dlaczego naszych klubów nie ma tam, gdzie najlepsi mają po dwie-trzy drużyny.

Ba, po 1/8 finału zwykle nie ma już w stawce ekip z Ukrainy, Rosji, Portugalii, Belgii. Czasem trafi się rodzynek, jak przed rokiem Ajax, ale sami wiecie jak to z rodzynkami jest najlepiej… nie za wiele.

Nie będę pisać o odsetkach skutecznych podań, o grze bez piłki, na jeden kontakt, o wymianie podań pod presją rywala, czy nawet o różnych sposobach na wyjście z akcją spod własnego pola karnego by po wymianie kilku szybkich podań zagrozić bramce rywala. U nas takie rzeczy się zdarzają, w Lidze Mistrzów to standard. Oczywista oczywistość.

Ale Liga Mistrzów w ostatnich latach, a w zasadzie od finału w Stambule w 2005 roku (o, i tak sprytnie łączę polski wątek z gigantami futbolu) serwuje nam w najważniejszych etapach rywalizacji nieprawdopodobne zmiany scenariuszy. Prowadzić w finale 3-0 i stracić puchar? Wie o tym AC Milan, klub, któremu przez lata zaliczka jednego gola wystarczyła by cały mecz tłamsić rywala.

Remontada w Lidze Mistrzów

Remontada FC Barcelony przeciwko PSG…przegrać 0-4 i odrobić straty w następnym meczu? Gdybym tego nie oglądał pewnie sam bym nie uwierzył, tak jak rok temu nie mogłem uwierzyć, że ta sama Barca tydzień po zwycięstwie 3-0 przegra z Liverpoolem 0-4!

Urok Ligi Mistrzów – odpowie niejeden. Zgoda, lecz pewien powtarzający się epizod przestaje już być pojedynczym zdarzeniem, staje się regułą. A reguły można klasyfikować i wprowadzać do stałego arsenału rozwiązań problemów. W ten zawiły sposób chcę napisać o pewniej kluczowej różnicy w podejściu do kwestii odrabiania strat.

Kazimierz Górski mawiał „dopóki piłka w grze”. Ale kiedy nasz krajowy zespół zbierał 0-3 w europejskich pucharach raczej remontady nam nie zaserwował. Chlubnym wyjątkiem niech będzie krakowska Wisła i jej fenomenalny rewanż przeciwko Realowi Saragossa z 2000 roku. Oczywiście wtedy mówiono o zlekceważeniu rywala itp.

Ale lekceważenie przeciwnika w fazie pucharowej LM wydaje się absurdalnym wytłumaczeniem. Milan zlekceważył i „była siara” na cały świat. Przyglądając się rywalizacji Ajaksu z Tottenhamem, wielkim remontadom z udziałem Barcelony (mecze z PSG i Liverpoolem) albo nawet konfrontacji Dortmundu z Realem Madryt z 2013 roku, można dojść do zgoła odmiennych wniosków.

Mianowicie, kluby z europejskiej czołówki są na tak wysokim poziomie, że słynna „dyspozycja dnia” zdaje się kluczem do wszystkiego.

Futbol w Lidze Mistrzów przyśpiesza

Od lat mówi się, że futbol przyspiesza. Nawet nie chodzi o to, że biega się szybciej i piłka kopnięta z dużą mocą szybciej leci do bramki, chodzi o inną metodykę treningów, granie na jeden kontakt i grę bez piłki. Okazuje się, że można te elementy tak wypracować iż w ciągu sekundy akcję można przenieść z jednego pola karnego na drugie i to wcale nie za pomocą przewidywalnego wykopu. To właśnie ta niebywała szybkość i precyzja wykonywania zadań boiskowych stoi u podstaw owych remontad.

Przychodzą do głowy dwa oczywiste skojarzenia, z boksem i szermierką. W obu przypadkach trafiany najczęściej nie widzi nawet skąd spada cios. Jeśli jest dostatecznie mocny i zaskakujący to trafiony wypada z obiegu na kilka chwil, wówczas można go trafić jeszcze raz czy dwa. Ale w rewanżu sprawy mogą potoczyć się dokładnie na odwrót bo istotą jest szybkość i ponowienie a nie siła.

Dlatego na najwyższym poziomie piłkarskich rozgrywek coraz częściej obserwujemy czasem bardzo zaskakujące wysokie przegrane, chociaż „na oko” przegrany wcale zwycięzcy wiele nie ustępował. Nie chcę wdawać się w wielką analizę tego fenomenu, lecz doskonale mogę przypomnieć sobie kiedy stał się standardem.

Jak zwykle, Niemcy i Guardiola

To, że Niemcy zawsze „grają do końca” jest od dekad znanym faktem. Wiele ekip słynie z waleczności i zaangażowania, lecz Niemcy nawet prowadząc 3-0 nie podarowali sobie okazji na czwartego w doliczonym czasie gry. W końcu w tej grze chodzi o gole, do diaska! Ale intensywność gry Niemców i cechy wolicjonalne oraz konsekwencja w realizowaniu planu to nie to samo.

Dodajmy holenderską ofensywną i „gęstą” grę „mechanicznej pomarańczy” oraz bajeczną technikę i cierpliwość Brazylii za czasów Tele Santany. Gdybyśmy to wrzucili do piłkarskiego blendera i postawili za barem Pepa Guardiolę taki to właśnie koktail by nam zaserwował.
Czytając różne książki na temat katalońskiego trenera wiele razy znajdowałem (nie wypowiedziane wprost) potwierdzenie idei grania swojego futbolu do samego końca. Głównie dlatego, że „jeśli my atakujemy to oni się bronią a nie atakują nas”. Pewnie, że może zdarzyć się jakiś zbłąkany cios ale naszych będzie więcej i więcej.

Pamiętam kiedy komentowałem mecze Pucharu Króla, Barca grała przeciwko trzecioligowemu L’Hospitalet. Skład jak zwykle mieszany, kilka gwiazd z Xavim i Iniestą na czele i kilku młodziaków (Thiago, Tello itp). Już do przerwy Barcelona miała awans w kieszeni, wygrywała 5-0. A jednak w drugiej połowie nic nie zmieniła w intensywności swej gry. Przy stanie 7-0 zacząłem publicznie domagać się „dwucyfrówki”, widziałem bowiem niespotykaną w innych teamach potrzebę goli i realizacji planu. Skończyło się na 9-0, a bramkarz gości i tak był ich bohaterem.

Kilka lat później Guardiola był trenerem Manchesteru City. Po wygranym meczu z Watfordem skrytykował publicznie Raheema Sterlinga, zdobywcę trzech goli dla swej drużyny. – Mógł zrobić więcej, niewiele pomógł w obronie – powiedział w pomeczowym wystąpieniu.

Temu samemu piłkarzowi oberwało się jeszcze raz, po innym hat-tricku, już nie podczas konferencji a podczas celebracji po wygraniu przez City kolejnego trofeum (sic!!!). Pep podchodzi do świętującego zawodnika, dla kibiców bohatera meczu, a po króciutkich gratulacjach zwraca mu uwagę na błędy popełniane podczas meczu. Meczu wygranego 6-0!
Pep domagając się hiperintensywności od swoich piłkarzy wie, że wygranie meczu to za mało. Jest rewanż a w nim cała zabawa zaczyna się od początku. Nie ważne co było tydzień temu. A już najmniej ważne to co działo się pół roku temu.

Ważne jest perfekcyjne wykonanie zadania i uniemożliwienie rywalowi wstanie z kolan.
To dlatego Liga Mistrzów jest tak intensywna. Bo jeśli gigant podniesie się na równe nogi może dojść do kolejnej „historycznej remontady”. A tych remontad w ostatnich latach mamy tak wiele, że trzeba już zacząć szukać słowa w słownikach na wyjście z 0-6 grając w osłabieniu liczebnym. Przy tej intensywności gry i takich cudów można się spodziewać.

(Bartłomiej Rabij)

Komentarze